Grozne i Odpowiedzialnosc
Gafinka - 21-07-2005 23:39
chcialam wyczekać - na kroyenę - ale wyjaśnię po co to napisalam :
bo jak czytam, że ktoś ma małego psa i nie musi go prowadzić na smyczy - ale jak ktoś ma dużego psa(groznego) to najlepiej i na smyczy i w kagańcu - to mnie trafia - bo jaki ma sens wtedy kaganiec u takiego dużego - otóż w mniemaniu wielu posiadaczy małych piesków kaganiec dużych i groźnych słuzy głownie do tego, aby nie mogły ugryźć rozwydrzonych i puszczanych samopas tych małych, które podlatują i najczęściej niestety zaczepiają własnie te duże.
I tu bonnie powinnyśmy sobie podać łapę - ja też mam asta też 11 letniego, też nie akceptujacego samców obcych - i też nie wiem ile razy musiałam swojego brać na ręce, przytrzymywac i raz nawet dusić do utraty przytomności aby nie zagryzł innego psa - którego właściciel uważal, że nie musi - nie musi pilnowac swego psa.
Ze szlagierów mogę wymienić :
- paniusia z pekińczykiem, pekińczyk leci do mnie z odległości 500 metrów ujadając, ja podwieszam swojego na obrozy i stawiam na dwóch łapach co by niemógł siegnąć i zezreć pekińczyka, a paniusia co - paniusia drze się do mnie " niech się pani nie boi on nie ugryzie :o
- facet idzie sobie odludną ściezka z psem oczywiście luzem, mój mąż z moim psem i suką na smyczy, krzyczy do faceta - prosze aby pies nie podchodził , facet beztrosko mu odpowiada - nic nie będzie, nic nie będzie , on nie podejdzie - pies oczywiście podlatuje , wszczyna awanturę z moją suką , mój pies widząć atak na sukę postanawia jej pomóc, jest po deszczu ślisko, błoto - mój maż szarpie się z dwoma psami i stara się uniknać kontaktu z latającym dookoła pieskiem - pies podlatuje za blisko mój go lapie i trzyma -suka się wścieka - maż wiąże sukę do drzewa, stara sie rozdzielić psy - tamten wlasciciel oczywiście jest przerażony i nie robi nic ,udaje się mojemuTŻ jakimś cudem rozdzielić psy - w miedzy czasie ląduje w błocie
- idziemy wieczorową porą z moim psem oboje - z naprzeciwka widzimy idacego spręzystym, sztywnym krokiem briarda (psiarze znają ten krok - ja tu rzadzę ) maż staje ja idę do przodu - w jakiejś odległości za briardem idzie pani - mowię do niej prosze odwołać psa - woła pies ma ją w nosie - mówię prosze go zlapać - a ona mi na to - ja nie mam smyczy i mam pomalowane paznokcie :o - pies jest koło mnie - próbuję go złapać - okazuje się, że nie tylko smyczy nie ma , nie ma też obroży - no tak pewnie paniusia pomalowala paznokietki przed wyjsciem z domu - to obroży też nie było jak założyć - korzystam z tego, że pies kudłaty i łapię go za kudły, pies chce iść dalej - trzymam go za kudly i tylko słyszę jak zaczyna bulgotać ..... tym razem udało się - w tym czasie mój maż widzac co się święci wlazł do otwartej na szczęście klatki schodowej -udało się
Takich historii moglabym przytoczyć dziesiątki - przy jednych udawało sie uniknąć konfrontacji przy innych nie - ale łączy je jedno - mój pies był zawsze na smyczy, bywało, że był brany na ręce, zmuszony do stania na dwóch łapach , osłaniany przez nas - jesli nie udało nam się mimo tyc zabiegów a z powodu beztroski innego psiarza uniknać złapania się psów - to zawsze była moja wina, to zawsze ja miałam psa mordercę, to zawsze ja byłam żądną krwi debilką, to mnie rajcowało posiadanie takiego a nie innego psa
Na swoim zamkniętym osiedlu - gdzie są tablice - "psy nalezy wyprowadzac na smyczy poza teren osiedla" - mam nieodpartą ochotę powiesić tablice dodatkowe - "zapis ten dotyczy takze yorków, westie, jamników , ratlerków itd "- bo to te psy a nie te wielkie i grozne notorycznie biegają luzem po dziedzińcu, są już w klatce wtedy kiedy wlasciciel jest jeszcze na podwórku, same wsiadają do windy i czasem jezdza po piętrach, wylatują znienacka z klatki na dziedziniec dziko ujadając
I moim zdaniem odpowiedzialny psiarz to taki , który zna psy, a w związku z tym wie, że psy są rózne i jedne zlekceważą natrętnego szczekacza, ale większość zareaguje na zaczepki agresywnie, wie, że są psy które nie akceptują obcych psów i nie przyklada innej miarki do siebie a innej do innych psiarzy - i nie twierdzi - inni powinni psy prowadzac na smyczy i w kagańcu a ja nie musze - bo mój jest maly, mój jest łagodny, mój nie ugryzie, mój nie podejdzie ( co do mój nie podejdzie - kiedy moja suka jest w cieczce, ale nie w okresie przyzwolenia - reaguje agresywnie na każdego obcego psa - a niestety większość psów choćby nie wiem jak dobrze ułozonych - suki w cieczce sobie nie odpusci) - to dla mnie jest odpowiedzialność - i rozmiar psa jak dla mnie jest nieistotny - mam zwierzeta, ale staram sie aby te zwierzeta nie zawadzały innym - tym co psów nie posiadają i tym co psy posiadają
Jagna - 22-07-2005 00:07
Rany, Grafinka, jak ja lubię Twoje posty....http://gify.mjw.pl/gify/milosc/00000006.gif
Ja mam psa łagodnej natury (berneński pies pasterski), ale jest duży i przez to wygląda groźnie. Ja go zawsze wyprowadzam na smyczy i omijam wszystkie obce psy z daleka, bo boję się panicznie, że dojdzie do walki a ja sobie nie poradzę. W naszej okolicy niestety większość psów chodzi samotnie, luzem a w tym są i bardzo agresywne, dlatego spacery są dla mnie udręką i nie mogę się doczekać przeprowadzki na wieś, gdzie i działka spora i dookoła pola i lasy, bez biegających na sztywnych łapach dobermanów... :evil:
Gdyby wszyscy właściciele psów byli tak mądrzy jak Grafinka, to nasze życie byłoby o wiele łatwiejsze.
rrmi - 22-07-2005 01:07
ja mysle , ze Gafinka powinna byc najlepszym doradca na forum w tych sprawach
Jagna - 22-07-2005 01:36
Po-pie-ram!
Tomek_J - 22-07-2005 07:32
Oczywiście że zawinił właściciel tamtego psa. Pewna jesteś ? Przecież teoretycznie oba psy powinny być w kagańcach, a ze słów Gafinki nie wynika wcale, że jej był. Jeśli nie był, to w świetle zasad pewnie i ona, i drugi właściciel są jednakowo winni. Co nie zmienia faktu, że w sensie moich sybiektywnych odczuć też winny jest tamten właściciel.
A to, co napisała bonnie, przeżyłem i ja sam, choc na szczęście nie w takiej hardcore'owej formie. Dlatego moje psy będąc w miejscach publicznych NIE będa nigdy miały kagańców. Wolę płacić mandaty policji niż rachunki weterynarzowi. Są tylko 2 sytuacje, kiedy zakładam kaganiec: w środkach komunikacji publicznej i u weterynarza.
Tomek_J - 22-07-2005 08:00
w mniemaniu wielu posiadaczy małych piesków kaganiec dużych i groźnych słuzy głownie do tego, aby nie mogły ugryźć rozwydrzonych i puszczanych samopas tych małych, które podlatują i najczęściej niestety zaczepiają własnie te duże. Święte słowa !
mam zwierzeta, ale staram sie aby te zwierzeta nie zawadzały innym Powyższe stwierdzenie każdy posiadacz nie tylko psa, ale i dowolnego innego zwierzaka (od chomika po słonia) powinien sobie wydrukować, oprawić w ramki i powiesić nad łóżkiem jako motto życiowe. Gafinka, szacunek !
A z psich historyjek: parę lat temu szedłem z psem na smyczy. Podleciał obcy bokser, zaczął się stawiać, warczeć, próbował dominować. Stoję, czekam na rozój wydarzeń. W oddali jakas pani - grzecznie i spokojnie wołam prosząc o odwołanie psa, bo szykuje się awantura. Pani nawołuje, bokser oczywiście nie reaguje. Pani podchodzi wolnym krokiem (no bo po co ma się spieszyć ?), bokser nadal się stawia. Pani usiłuje złapać swego psa, pies jej unika, krąży wokół, coraz bardziej podekscytowany. A pani, odmóżdżona kretynka, do mnie: "Niech mi pan złapie psa !" :D Odpowiadam spokojnie: "Proszę Pani, to Pani pies, proszę go sobie wziąć na smycz. To jest Pani problem. Pies jest agresywny, nie mam zamiaru się z nim szarpać." A pani z odcieniem pogardy: "Nooo, skoro Pan się boi..." Mam wrażenie, że to ta sama pani od pomalowanych paznokci...
Inna historyjka - sytuacja j.w., wieczorny spacer. Dopada nas owczarek niemiecki, rzuca się z zębami. W oddali - jego właściciel zbliża się majestatycznym krokiem. Psu daję, jak zwykle, swobodę na długość smyczy - mimo ograniczenia broni się skutecznie. Owczarek ląduje na grzbiecie, mój pies odpuszcza i cofa się do mojej nogi. Owczarek ponawia atak, znów ląduje na grzbiecie. Trzeci raz - to samo, dokładna kopia sytuacji sprzed kilku sekund. Za czwartym razem owczarek dostaje ode mnie kopniaka i ucieka. PAn do mnie z pyskiem: "Dlaczego pan kopie mojego psa ?!" A co miałem robić ? Czekać do wiosny, aż ów pan sobie go zabierze ? A może czekać, aż za n-tym razem mój pies złapie tamtego za gardło i zaciśnie zęby trochę za mocno ? Głupota ludzka jest jak piosenka - "nie zna granic"... Gdyby mój pies miał wtedy kaganiec, zapewne już by go nie było...
O małym, wściekle agresywnym piesku z sąsiedniej klatki, do którego nie przyznawali się właściciele nie wspominając... Podpity właściciel usiłował mnie zepchnąć ze schodów, bo śmiałem mieć jakieś "ale" do jego/nie jego (niepotrzebne skreślić w zależności od okoliczności) zwierzaka, a następnie zaczął mojego psa (na smyczy, a jakże) kopać. Za co zresztą momentalnie wylądował na glebie, a w dalszej kolejności - na posterunku policji...
Życie posiadacza psa nie jest usłane różami.
jag_24 - 22-07-2005 08:16
Oczywiście że zawinił właściciel tamtego psa. Pewna jesteś ? Przecież teoretycznie oba psy powinny być w kagańcach, a ze słów Gafinki nie wynika wcale, że jej był. Jeśli nie był, to w świetle zasad pewnie i ona, i drugi właściciel są jednakowo winni. Co nie zmienia faktu, że w sensie moich sybiektywnych odczuć też winny jest tamten właściciel.
A to, co napisała bonnie, przeżyłem i ja sam, choc na szczęście nie w takiej hardcore'owej formie. Dlatego moje psy będąc w miejscach publicznych NIE będa nigdy miały kagańców. Wolę płacić mandaty policji niż rachunki weterynarzowi. Są tylko 2 sytuacje, kiedy zakładam kaganiec: w środkach komunikacji publicznej i u weterynarza.
aż się boję pomyśleć co by było gdyby pies, który był prowadzony na smyczy -miał także kaganiec.
Obstaję przy swoim-w tej konkretnej sytuacji...pies nie był trzymany na smyczy, podbiegł i zaczęła się szarpanina. Gdyby był na smyczy do tego by nie doszło.
Jolka - 22-07-2005 09:01
W naszej okolicy niestety większość psów chodzi samotnie, luzem a w tym są i bardzo agresywne, dlatego spacery są dla mnie udręką i nie mogę się doczekać przeprowadzki na wieś, gdzie i działka spora i dookoła pola i lasy, bez biegających na sztywnych łapach dobermanów... :evil:
Gdyby wszyscy właściciele psów byli tak mądrzy jak Grafinka, to nasze życie byłoby o wiele łatwiejsze. To Ci się tak tylko wydaje, że nie będziesz miała kłopotów ze spacerami. Nasza suka jest przyzwyczajona do załatwiania się tylko na spacerze, poza obrębem działki. Wokół mamy pola - nieużytki i las, ale też trochę użytków. Staramy się co by suka nie tratowała komuś upraw, ale wydawało się nam, że jeśli przeleci się po ugorze to nic się nikomu nie stanie. Niestety właściciel ugoru wyskoczył do nas z buzią, wyzywając na od pi.....nych amerykanów :o (nie mamy z Ameryką nic wspólnego) , że pies to powinien siedzieć przy budzie na łańcuchu, a nie biegać po JEGO ziemi.
I tak naprawdę mieszkając na wsi nie mamy gdzie wychodzić z psem na spacer, o lesie już też było napisane, że dzikie zwierzęta itd. Zostaje tylko droga i smycz. A suka nie potrafi załatwić się na smyczy, bo musi sobie znaleźć ustronny kącik za krzaczkami. Co robić?
Gafinka - 22-07-2005 11:20
Dziękuje za dobre i miłę słowa i aż mi głupio :oops:
Co do tego jak zostałoby zinterpretowane to, że inny był bez smyczy i kagańca ale mój bez kagańca - jesli chodzi o to czyja wina - mogłoby być tak naprawdę bardzo róznie - zwłaszcza jeśli mój nie poniósł by żadnych obrazeń a tamten np. śmierć. Więc nie jest to takie proste i oczywiste jakby się wydawać mogło. :-?
Mój nie chodzi w kagańcu - bo poza małymi psami latającymi luzem - mam takze niestety przykre przypadki z psami, które byłyby w stanie wyrządzić krzywdę i mojemu.
Najpoważniejsze było spotkanie z innym astem - wyszliśmy wieczorem na spacer ( okolo 1 w nocy),wracalismy już do domu i szliśmy przez osiedle miedzy blokami - zauważyłam, że zza bloku wyszedł jakiś nieduży pies, właściciela nigdzie nie widać - standardowa procedura - mój mąż wziął mojego psa na ręce a ja ruszyłam do przodu, aby złapać lub odgonić przybysza. Pies wszedł w krąg światła i wtedy ku swojemu przerażeniu zobaczyłam, że to jest inny napakowany ast - starałam sie go złapać, ale pies sprawnie mnie ominął - i zaczął przyspieszać biegnać do mojego męża - kiedy zorientowalam się, że wyskakuje do góry, aby siegnąć mojego psa i zdałam sobie sprawe, że może sięgnac takze mojego męża - krzyknęłam - puść Biźka. Mój mąż puscił psa z rąk - złapały sie w zasadzie w locie - jak już sie złapały - oboje z mężem - bo drugiego właściciela nadal nie było widać - zaczęliśmy psy rozdzielać -sami, ja na szczęśce umiem sobie poradzić w takiej sytuacji i wiem jak zminimalizowac ryzyko, aby nawet obcy pies w takiej sytuacji mnie nie złapał - jednak obaj przeciwnicy byli sobie równi, żaden nie dawał sygnałów, ze się poddaje i trzymały sie zawzięcie - dopiero w trakcie rozdzielania psów zza bloku wyjechał właściciel tego drugiego psa -wyjechał bo był na rolkach - zaczął nam pomagać - oczywiście na rolkach nie bardzo utrzymywał równowagę - przez co wszystko trwało zbyt długo- psy sie zacietrzewiły bardzo i mój nie chciał za nic puścić tego drugiego - podduszaliśmy go tak, aby musiał otworzyć psyk i rozluźnić uchwyt w celu zaczerpnięcia powietrza - w pewnym momencie mój pies padł na bok jakby w konwulsji - byłam przerażona, była przekonana, że przez kretyna zabiłam własnego ukochanego psa - wrzeszczałam na niego zdenerwowana - na szczęście mój pies po chwili wstał - okazało sie, że zemdlał.
Takich przypadków miałam kilka - dwukrotnie mój pies miał prawie wydłubane oko i zmasakrowany pysk - raz w konfrontacji z kaukazem, raz z dużym mieszańcem - i powiedziałam sobie- moje psy będą chodzić w kagańcach zawsze jesli inni psiarze choć bedą się na tyle poczuwać do odpowiedzialności, że będą kontrolować swoje psy i wyprowadzać je na smyczy. Na razie się na to niedoczekałam - więc w kagancach nie chodzą - ale zawsze poza "psimi łąkami" gdzie spotykamy się na spacerach z innymi psiarzami i gdzie psy się bawią ( tam nie chodzi w ogóle mój samiec - tylko suczki) moje psy są na smyczy i pod naszą kontrola i gdyby nie nieodpowiedzianosć innych do żadnych spięć nie dochodziłoby i zaoszczędziłabym wielu cierpień swoim i nie tylko swoim zwierzętom - a także nie wydałabym kilku tysięcy na leczenie swoich psów po pogryzieniach.
mww - 22-07-2005 13:26
Jak ja to dobrze znam... Mój Timmuś nie znosił innych psów i prawie każdy spacer kończył się awanturą (przez długi czas na spacery chodziłam w wielką parasolką, nawet w najbardziej słoneczne dni).
Doszło do tego, że byłam już tak zestresowana, że na widok każdego psa puszczonego luzem wydzierałam się jak wariatka do właściciela pogarszając jeszcze sytuację, bo oba psy momentalnie robiły się bardziej nerwowe. Gorzej jak właściciela nie było. Kiedyś podbiegł do nas "prawie owczarek niem." (Timmuś był średniej wielkości szlachetnym mieszańcem), ja złapałam szczerzącego zęby Timmusia na ręce, ale owczarek i tak sięgał do niego nosem, weszłam na ławkę - owczarek oparł łapy na ławce i do góry, ja drobnym truchtem odsuwałam się - owczarek za mną, aż w końcu ...ławka się skończyła. Polecieliśmy obydwoje, w locie Timmuś wyswobodził się z moich objęć. Oba psy były tak ciężko zdziwione :o że nawet się nie powąchały.
Najbardziej bawią mnie zapewnienia właścicieli "on nic nie zrobi". Pewnie sam z siebie nie, ale jak mu drugi pies zacznie się stawiać, na dodatek trzy razy mniejszy???
Gafinka - 22-07-2005 20:28
W związku z priv jakie dostałam napiszę trochę nie o odpowiedzialności, ale o sposobach radzenia sobie w sytuacjach kiedy inny pies z wlaścicielem nieodpowiedzialnym albo bez wlaściciela atakuje naszego psa. To tak trochę nie w temacie - ale mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Wypróbowanym i względnie skutecznym sposobem - jest zaopatrzenie się w gaz pieprzowy ( lepszy jak parasolka) Ja zawsze staram się stosować go tak, aby jesli mogę nie wyrządzić krzywdy innemu zwierzakowi - i np. jeśli jakis pies idzie za mną i wyglada na to, że awanturką blisko to psikam przy samej ziemi ( na wysokości głowy potencjalnego agresora ) - rozpylam duzą ilość gazu tworząc jakby zapachową barierę. I szybko odchodzę. Nie raz udało się uniknąć kontaktu bo podążający za nami agresor pokichał i nie spodobało mu się to tak mocno, że zawrócił. Można psiknac też bezpośrednio w psa - ale uważać aby ( zwlaszcza jesli dysponujemy żelem) nie psiknąć po oczach - jeśli psikniemy blisko psa - najczęściej pies zaczniesię tarzać i wycierać o ziemię, kichać i pienić się. Ale my mamy czas na odejście w inne miejsce.
Druga sprawa to kwestia rozdzielania psów - zdecydowanie odradzam w przypadku bojowców rozdzielanie doskonale sprawdzające się przy innych psach tzn. łapanie psa za ogon lub łapy i ciągnięcie do tyłu. Generalnie złapanie psa za łapy - powoduje wcale nie to,że psa odrywamy, tylko to, że pies traci grunt pod nogami - czuje się zdeprymowany tym i puszcza - jeśli dwie osoby w ten sposób jednocześniej podniosą psy - to najczęsciej psy się puszczają. Jednak bojowce najczęściej nie są tym zdeprymowane a co za tym idzie wcale nie zwalniają uścisku ( dotyczy to takze każdego psa który nie czuje się tym zdeprymowany) . W takiej sytuacji bardziej prawdopodobne jest, że gdy bojowiec będzie trzymał a innego psa będziemy ciagnac w inną stronę - oderwiemy bojowca razem z kawalkiem innego psa. Dlatego najlepiej jest - poddusić psa - ja robię to tak( tfuuu, tfuuu dawno się nie zdarzyło, ale jednak się zdazyło) , że mój pies chodzi w skórzanej obroży - kiedy trzymał jakiegos psa wkladam rękę pod obroże i okręcam dłoń a na niej obroze zmniejszając jej średnicę - chwila najczęściej wystarczy, aby zwolnił uścisk na tyle że można go spokojnie odstawić od napastnika. W fachowej literaturze - można znaleźć też czasem opis i zdjęcia drewnianego urządzenia do rozwierania szczęk - no ale przecież z takim ustrojstwem nikt normalny na codzienne spacery nie chodzi, więc pozostaje - wiem,ze drastyczne, ale jednak skuteczne podduszanie.
Jeszcze raz przepraszam, ze to trochęnie w temacie - ale problem z nieodpowiedzialnymi psiarzami i w z związku z tym konfrontacje są częste - więc może się to komuś przyda.
Tomek_J - 25-07-2005 08:17
o sposobach radzenia sobie w sytuacjach kiedy inny pies z wlaścicielem nieodpowiedzialnym albo bez wlaściciela atakuje naszego psa. Gaz - owszem. Co ciekawe: psy często są tak zaskoczone samym sykiem gazu, że nie trzeba bezpośredniego trafienia.
Rozdzielanie psów odradzał mi kiedyś znajomy weterynarz; psy walczą na 100%, w amoku, jak o życie i próba interwencji często kończy się pogryzieniem cżłowieka. Jest to rozsądna rada, z tym, że ja się do niej nigdy nie stosowałem ;)
Złym, a częstym nawykiem jest ponoć branie psa na ręce dla jego obrony. Fischer pisze, że taki pies na rękach jest uzależniony od człowieka, "traci twarz" i to tylko rodzi dalsze problemy. Także człowiek może być wóczas narażony na atak przy jednoczesnej niemożności obrony (pełne ręce psa). Czy tak jest naprawdę ? Nie wiem, chociaż nie jestem ułomkiem, to moje bydlątka są jednak za duże, by je brac na ręce i tulić do łona. ;)
Natomiast prawdą jest, że lepiej zapobiegać, niż leczyć. Naturalną tendencją u ludzi jest w razie prawdopodobnego konfliktu psów złapanie ich i odciągnięcie od siebie. Tymczasem jeśli 2 psy biegające luzem mają do siebie jakieś "ale", a ich właściciele są w pobliżu i widzą pierwsze objawy nerwowości psów, powinni wołając swoje zwierzaki ODDALAĆ SIĘ od nich. Jeśli bowiem któryś z właścicieli podejdzie do takich obwarkujących sie zwierząt, to jego pupil poczuje się silniejszy, (ma przecież wsparcie pana, czyli przewodnika stada, do którego należy) i chętniej zaatakuje. I to jest niewątpliwa, nieraz obserwowana prawda.
Niestety rzadko kiedy spotyka się właściciela znającego tą zasadę, a już dwóch w jednym miejscu i czasie - to graniczy z niemożliwym.
Gafinka - 25-07-2005 12:19
Tomek masz zupełną rację - generalnie biorąc psa na rece prowokujemy zainteresowanie innego psa w dodatku faktycznie możemy zostać sami pogryzieni i to takze przez własnego zdenerowanego psa. Ja natomiast mając asta wolę to niż gryzienie - bierzemy psa na ręce najczęściej kiedy podlatuje jakiś mały szczekacz ujadająć już z 500 metrów - do tego trzeba znać specyfikę asta - mój pies nie rzuca się, nie ujada, nie ekscytuje -stąd popierwsze jestem pewna , że on nie ugryzie, nie wybije nam zebów szarpiąć się itd ( mojej suki np. o zupełnie innym charakterze nigdy na ręce nie bieżemy choć wagowo są zbliżeni). To ,że stoi spokojnie niestety ma też inny wymiar - taki szczekacz latał by być moze w przyzwoitej odległości od psa, który by też na napadał - a mój stoi i potrafi jeszcze popiskiwać przyjażnie machając ogonkiem (podkreślam przyjaźnie nie władczo).
Generalnie jesli chodzi o zatargi miedzy psami - to faktem jest, że jeśli są to takie tam przepychanki miedzy dwoma psami, jesli jest to tak naprawdę zabawa, wktórej psy chcą ustalić, który silniejszy ale krzywdy sobienierobią to nie trzeba interweniować. Jednak jesli psy gryzą się na poważnie czasem interwencja jest konieczna. I to czego na pewno nie wolno robić to - wchodzić miedzy psy, okładać ich np.smyczami, latać dookoła wrzeszcząc, usiłować łapać psy za obroże ( nie w przypadku astów ale o tym za chwilę ) - lapanie za tylne łapy i za ogon jest najbezpieczniejsze ale też trzeba mieć wprawę, trzeba to robić spokojnie i wyczekać odpowiedni moment - uważnie obserwować psa. Jest jeszcze jeden sposób w przypadku samców - łapie się za jajka ( ale do tego trzeba być naprawdę wprawnym fachowcem).
Natomiast w przypadku bojowców ( asty u nas najpopularniejsze) sprawa przedstawia się trochę inaczej - ast nie gryzie się z innym psem po to,aby ustalić kto rzadzi, ast gryzie (jesli jest to walka z innym obcym samcem np) bo lubi , bo taki został wyhodowany i bo chce zabić a nie zdominować. Niestety taka prawda. A co za tym idzie, nie odstępuje od psa gdy tamten daje sygnały uległości. Ast walczy też w pewnien specyficzny sposób -który jest bezpieczniejszy dla ludzi przy rozdzielaniu niż np. rozdzielanie rotów. Ast łapie i trzyma - trzyma do chwili kiedy nie ma okazji poprawić uchwytu. Dlatego np.walka między dwoma astami- jest w zasadzie statyczna i wbrew opisom nie widać zbyt wiele krwi - asty nie wyszarpują, asty robią dziury -wiecej krwi pojawia się wtedy, gdy pies trafi np. w zyłe. Dlatego w przypadku astów ( i o podduszani w przypadku tego typu psów pisałam) jest dośc bezpieczne - czyli złapanie za obroże nad karkiem - wtedy tak naprawdę trzeba bardziej uważać na tego drugiego psa i dlatego dwie osoby powinny równoczesniej jak tylko bojowiec zwolni uścisk odciagnac oba psy do tyłu - normalnie się z nimi cofając. Rozdzielałam psy własne, rozdzielalam psy w schronisku - nigdy w tym przypadku nie zostałam pogryziona - wiem, ze potrzeba wprawy, ale czasem musimy podjąć tego typu decyzję - żeby rozdzielić - bo jedna osoba nie bardzo jest w stanie rozdzielić dwa gryzące się psy i potrzebni są obaj wlaściciele.
Nigdy też nie wolno zarz po rozdzieleniu psów puścić - co niestety nie jeden raz widziałam - bo wtedy zabawa zacznie się od początku :( Po rozdzieleniu wziąść psy na smycz - jesli pies jest podenerwowany i nie możemy mu szarpiacemu się np. zapiąć obrożyczy karabińczyka - najlepiej dorażnie zrobić pętlę ze smyczy i w takie lasso szybko wsadzić glowę psa i tak psa odciągnąć od miejsca awantury ( przewlec przez rączkę luźną część smyczy tworząć petle zaciskająca się ).
Gafinka - 25-07-2005 12:26
A generalnie to zapomniałam - bardzo mi przykro, że Kiyokag, który załozył ten wątek znikł bo bardzo pragnęlam aby odpowiedział mi na nurtujace mnie pytania - jakie testy i atesty ma jego ast ? :o
makul - 29-07-2005 23:28
wkladam rękę pod obroże i okręcam dłoń a na niej obroze zmniejszając jej średnicę - chwila najczęściej wystarczy, aby zwolnił uścisk na tyle że można go spokojnie odstawić od napastnika Mały szczekacz moich rodziców, który zawsze jest wyprowadzany na smyczy został dwukrotnie pogryziony przez być może asty (wnioskuję ze sposobu ich walki - stały zacisk), które w tym momencie nie miały obroży, oczywiście były też bez smyczy i kagańca. Dla uściślenia dodam, że jeden z nich wydostał się przez ogrodzenie a drugi biegał luzem po klatce schodowej.
Osobiście nie pochwalam zachowania naszego psa - niestety został przygarnięty z ulicy i nie zdążyliśmy go jeszcze wychować, o ile to w ogóle możliwe (pies miał, gdy go przygarnęliśmy dwa lata - wg weterynarza)
Strona 2 z 2 • Wyszukano 68 wypowiedzi • 1, 2